Znajduje się tutaj również symboliczny cmentarz ludzi gór. Jest to miejsce pamięci ludzi, którzy ponad wszystko kochali góry i całe ich życie było z nimi związane. Na kamiennym murze, obok źródełka zostały umieszczone tablice pamiątkowe zarówno tych, którzy stracili życie w górach ale także tych, którzy byli im wielce oddani przez całe życie, choć ich śmierć nie nastąpiła w górach. Wśród wielu tablic znajdziemy takie które upamiętniają ludzi, którzy tragicznie zginęli nie tylko w tatrach ale także w Himalajach, Alpach czy Karakorum. Są tutaj także tablice poświęcone ratownikom TOPR, między innymi ta upamiętniająca tragiczną katastrofę śmigłowca „Sokół”, który rozbił się w dolinie Olczyskiej podczas akcji ratunkowej w 1994 roku. Nawiasem mówiąc, to była druga tablica, która została umieszona na tym symbolicznym cmentarzu. Pierwszą umieszczoną w tym miejscu była tablica poświęcona pamięci Władysławowi Klamerusowi, zakopiańskiemu artyście, który mimo niepełnosprawności był taternikiem. Z czasem tablic przybywało coraz więcej, tutaj też przeniesiono bezprawnie zamontowany na Rysach krzyż. Jest to niewątpliwie bardzo ważne miejsce zadumy dla każdego miłośnika gór.
Po zwiedzeniu wszystkiego powracam na szlak. Stąd jest już tylko krótki, 15 – sto minutowy odcinek na Rusinową Polanę. Większość tego odcinka przebiega pod górę, przez las, jednak gdy drzewa rzedną wyłania się piękny widok na szałasy dumnie prezentujące się na tle Hawrania – szczytu, który jaki pierwszy ukazuje się moim oczom po wyjściu z lasu.
Bohaterka tej historii - Maria Budz Wnękula po ciężkim porodzie utraciła władzę w nogach. Pewnej nocy w roku 1910 przyśnił jej się sen. W śnie tym ukazała się jej Matka Boża mówiąc te słowa: „Idź i odkop źródełko obok smerka, tam jest woda”. Udzieliła jej we śnie szczegółowych wyjaśnień co do miejsca położenia źródełka. Rankiem, po przebudzeniu Wnękula opowiedziała swój sen mężowi. Mąż stwierdził, że nakazu Matki bożej należy przestrzegać i poprosił Wnękulę by opisała mu to miejsce. Poszedł w to miejsce, odkopał źródełko, które faktycznie tam było, po czym nabrał wody by napoić nią żonę. Gdy Wnękula napiła się źródlanej wody, wstała na własnych nogach. W tym samym roku ludzie, w obliczu zagrożenia powodziami i głodem, po raz pierwszy wyruszyli na pielgrzymkę do Matki Boskiej Jaworzyńskiej. W kolejnych latach pielgrzymki ponawiano, co umocniło wiarę ludzi w cudowną i uzdrawiającą moc źródełka.
Gdy w końcu postanowiłam rozstać się z potokiem, podziwianie widoków uniemożliwiał gęstniejący mrok. Przebycie Waksmundzkiej Doliny od Waksmundzkiej Równi do Polany pod Wołoszynem trwa ok 40 minut. Przy polanie szlak znów się rozgałęzia, czerwony szlak biegnie prosto, aż do szlaku z Morskiego Oka do Palenicy Białczańskiej (na przebycie odcinka potrzeba ok 25 min), czarny szlak, odbijający na lewo prowadzi z powrotem na Rusinową Polanę (Czas przejścia ok 30 min). Ja jednak zmierzam nadal czerwonym szlakiem, zostaje mi zejść prosto szlakiem w dół, aż do Schroniska w Roztoce (no prawie, schronisko znajduje się nieco dalej w stronę Morskiego). Gdy schodzę z mojego szlaku na „asfaltowy” szlak w Dolinie Białki, ku memu zaskoczeniu widzę, że pomimo późnej pory (jest godzina 22) spotykam sporo turystów powracających ze swoich wędrówek. Stąd mam jeszcze ok 30 minut asfaltem do Palenicy Białczańskiej i Parkingu na którym mam jeszcze nadzieję złapać jakiegoś Busa do Zakopanego. Po dotarciu do celu podróży okazuje się jednak, że parking tętni życiem i bez problemu znajduję Busa, który mnie odstawi do miejsca zakwaterowania. W Pensjonacie, który znajduje się na Antałówce rzucam ostanie rozmarzone spojrzenie na rozświetlone nocnymi barwami Zakopane i odpływam w krainę marzeń sennych. To był długi dzień, ale jakże fascynujący. Mówi się, że kto raz się zdecydował na „wspinaczkę” na Gęsią Szyję – zostawi tam swoje serce. Jest w tym znacznie więcej niż nutka prawdy, na pewno tam jeszcze będę wracać wielokrotnie.
Z Gęsiej Szyi można podziwiać znacznie szerszą panoramę Tatr niż z Rusinowej Polany. Podobnie jak na Polanie lewą stronę panoramy rozpoczynają Tatry Bielskie z Hawraniem na czele, dalej wzrok przebiega po szczytach Tatr Wysokich i Zachodnich na Kasprowym Wierchu i Giewoncie kończąc. Panoramę tą już roku 1878 promował Tytus Chałubiński jako „widok na 100 Tatrzańskich szczytów i przełęczy”. Pierwszymi zdobywcami Gęsiej Szyi zimą byli Józef Borkowski i Mariusz Zaruski – dokonali tego 4 kwietnia 1907 roku. Uwielbiam tutaj przychodzić, powygrzewać się do słonka na skałach (o ile pogoda dopisze) i delektować się tym przepięknym i pełnym uroku widokiem, pomimo konieczności przebycia sprawiającego trudności szlaku, zaopatrzonego w liczne stopnie, schody – nie bardzo wiem jak to nazwać. Najbardziej protestują kolana na widok tego tworu, z którego zrobiony jest szlak, trzeszczą, skrzypią, bolą i odmawiają posłuszeństwa, ale dla tego widoku na spokojne, majestatyczne i jednocześnie ciche Tatry – warto.
Idąc Złotą Doliną mam jeden, bardzo ważny przystanek do „zaliczenia” przed Rusinową Polaną. Ok 15 min przed Rusinową Polaną tuż przy szlaku znajdują się Wiktorówki. Wiktorówkami potocznie nazywane jest Sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr (Jaworzyńskiej)
W rzeczywistości nazwa Wiktorówki odnosi się do porośniętego lasem stoku w masywie Gęsiej Szyi, na którym zostało wybudowane Sanktuarium. Świątynia wznosi się na wysokości ok 1200 m n.p.m. w bezpośrednim sąsiedztwie niebieskiego szlaku wiodącego na Rusinowa Polanę. Legendy i historie związane z tym miejscem znane są niewielu, choć o istnieniu Sanktuarium wie większość odwiedzających Tatry. Wszystko zaczęło się wiele lat przed tym, nim wybudowano Sanktuarium w miejsce wcześniejszej kapliczki, a historia mówi o postaci Marysi Murzańskiej, której się Matka Boża ukazała.Marysia pochodziła z wielodzietnej rodziny, gdzie pośród trzynaściorga rodzeństwa była jedną z najmłodszych. Rodzice wypożyczyli ją do wypasu owieczek na Rusinowej Polanie. Praca to nietrudna, a jedyne co trzeba to z owieczkami być i zawrócić je w razie czego. Pewnego letniego dnia 1860 roku, prawdopodobnie w sierpniu lub wrześniu, szesnastoletnią wówczas Marysię pasącą owieczki na polanie zaskoczyła gęsta mgła. Tak gęsta, że jak się rękę wyciąga to jak by ją w mleko wsadził, od łokcia już jej nie widać było. Gdy zrobiło się ciemno, zajęta dotychczas pasterka spostrzegła, że jej owieczki gdzieś się oddaliły. Przerażona tym faktem, z różańcem w dłoniach pobiegła w leśną gęstwinę zaginionych owieczek szukać. Brnąc coraz głębiej w las, dostrzegła nagle wśród konarów jednego z drzew Jaśniejącą Postać Pięknej Pani.
W 1953 roku padł pomysł by na Polanie wybudować schronisko Komitetu dla Spraw Turystyki, mogące obsługiwać wycieczki z Bukowiny Tatrzańskiej. Pomysłu tego jednak zaniechano – na szczęście dla wyjątkowej przyrody Tatr i jej miłośników. W roku 1992 TPN zrekonstruował jeden z szałasów, położony przy wejściu na Polanę ze szlaku wiodącego z Wiktorówek. Niestety cztery lata później – 06.02.1996r. spłonęła na Rusinowej Polanie góralska bacówka. Ten drewniany, najstarszy wśród szałasów zapłonął ok południa. Niestety, nie udało się uratować tego ponad 60-cio letniego zabytku. Jako pierwsi przy płonącym szałasie stawili się pracownicy TPN-u, lecz niewiele mogli poradzić na szalejący żywioł – na ich oczach budynek szybko zamienił się w popiół. Straż pożarna przyjęła zgłoszenie ok godzi 13:00, jednak na Polanę nie udało się im dojechać samochodem, a cały niezbędny sprzęt strażacy musieli już od Zazadniej (ok 5 km) nieść pieszo. Wyruszyli pod górę, mimo świadomości, iż nie da się uratować szałasu.
Wybrałam ten pierwszy szlak, w kierunku Polany Pod Wołoszynem. Po minięciu rozwidlenia szlak biegnie świerkowym lasem, po niewielkich głazach niemal cały czas. Trzeba tutaj uważać, gdyż wilgotne głazy bywają bardzo śliskie i często tworzą dość wysokie stopnie. Gdy docieram do Doliny Waksmundzkiej zapada już zmrok, na szczęście zawsze mam przy sobie dwie czołówki, dzięki czemu mogę kontynuować wędrówkę, zwłaszcza, że droga jest mi znana. Resztki docierającego jeszcze światła wykorzystuję na ostatnie tego dnia zdjęcia na brzegu Waksmundzkiego Potoku, by móc się dzielić widokami ze wszystkimi. Po „sesji” jeszcze kilka minut napawam się kakofonią dźwięków bystrej wody, szalejącej po kolorowych kamieniach zalegających w korycie.
Powrót tą samą drogą w obliczu innych możliwości nie wchodzi w grę, zwłaszcza, że moje kolana schodząc w dół po tych stopnio-schodach znacznie dotkliwiej dają znać o swoim istnieniu. W zamian za to mam kilka innych możliwości do wyboru, zależnie od czasu i sił jakie mi jeszcze pozostały. Pomijając więc w rozważaniach szlak, którym tutaj weszłam z Rusinowej Polany rozważam resztę możliwości. Jednak pierwsze co muszę zrobić to zejść na Waksmundzką Równień. Z Waksmundzkiej rozchodzą się trzy szlaki: czerwony odbiegający na południowy wschód w kierunku Niżnej Kopki i Polany Pod Wołoszynem, zielony przez Dolinę Pańszczyca, Dolinę Suchej Wody aż do schroniska Murowaniec na Hali Gąsienicowej (ok 2h 20 min) oraz czerwony szlak biegnący przez Psią Trawkę aż do Toporowej Cyhrli (1h 20 min).
Gęsia Szyja to szczyt o wysokości 1489 m n.p.m. i leży w reglowych częściach Tatry Wysokich. To najwyższy szczyt masywu noszącego tą samą nazwę. Masyw jest niemal w całości porośnięty gęstym lasem świerkowym, a nazwa szczytu pochodzi od wyciągniętego w kształt gęsiej szyi grzbietu biegnącego od wierzchołka w stronę Rusinowej Polany. Południowe zbocze Gęsiej Szyi opadają ku dolinie Waksmundzkiej, a północna ku Dolinie Filipka. U podnóży szczytu sterczą dumnie dolomitowe skałki o wysokości ok 15 m, zwane Waksmundzkimi Skałkami. Nieregularny kształt i malowniczość tych skał dodaje temu miejscu specyficznego uroku. Masyw Gęsiej Szyi leży pomiędzy dwiema dużymi dolinami, walnymi – Doliną Suchej Wody na zachodzie i Doliną Białki na wschodzie oraz jej odnogami:
- Doliną Waksmundzką (południe)
- Doliną Filipka (północ)
- Złotą Doliną (północ – jest to odnoga Doliny Filipka.
Niewtajemniczonym śpieszę z wyjaśnieniem pojęcia „walna dolina”. Jest to górska dolina, która od podnóża gór podchodzi pod sam główny grzbiet pasma górskiego, tj. pod jego główną grań. W Tatrach przykładami takich dolin są: Dolina Chochołowska, Dolina Kościeliska, Dolina Małej Łąki, Dolina Suchej Wody Gąsienicowej, Dolina Białki, Dolina Bystrej, Dolina Mięguszowiecka, Dolina Jaworzynki. Doliny te mają często odgałęzienia w postaci bocznych dolin. Dolin walnych jednak nie należy mylić z dolinami głównym, które nie muszą podchodzić pod samą grań pasma.
Z Gęsiej Szyi można podziwiać znacznie szerszą panoramę Tatr niż z Rusinowej Polany. Podobnie jak na Polanie lewą stronę panoramy rozpoczynają Tatry Bielskie z Hawraniem na czele, dalej wzrok przebiega po szczytach Tatr Wysokich i Zachodnich na Kasprowym Wierchu i Giewoncie kończąc. Panoramę tą już roku 1878 promował Tytus Chałubiński jako „widok na 100 Tatrzańskich szczytów i przełęczy”. Pierwszymi zdobywcami Gęsiej Szyi zimą byli Józef Borkowski i Mariusz Zaruski – dokonali tego 4 kwietnia 1907 roku.
Gdy już nacieszyłam oczy widokiem z Rusinowej Polany, rozważam kilka możliwych w tym miejscu opcji. Mogę zejść tą samą drogą, którą tutaj przyszłam – przez Złotą Dolinę do Zazadniej, albo zielonym szlakiem przez Wierch Poroniec, bądź też niebieskim trzydziestominutowym szlakiem wprost do Palenicy Białczańskiej, gdzie mogę złapać Busa do Zakopanego. Zamiast jednak schodzić mogę też pójść dalej. Zielonym szlakiem z Rusinowej Polany mogę wejść na Gęsią Szyję. To dość wymagający kondycyjnie szlak, pnący się stromo pod górę już od samej Polany. Czas przejścia tego szlaku wynosi 50 minut. Większość szlaku wiedzie przez las, dopiero na niewielki wypłaszczeniu na ok 15 minut przed szczytem las rzednie i odsłania kolejny piękny pejzaż Tatr Wysokich. Tą przepiękną panoramę otwiera od lewej Hawrań (Tatry Bielskie), a po prawej zamyka Mała Koszysta (Tatry Wysokie). Po minięciu wypłaszczenia mam jeszcze jedno krótkie podejście. Gęsia Szyja to miejsce dość niebezpieczne, gdyż po obu stronach grani znajdują się urwiska. W deszczowe dni lub gdy zimą śnieg zalega łatwo o poślizg – co grozi upadkiem ze sporej wysokości. Ważne by pamiętać o odpowiednim obuwiu, z dobrą podeszwą, a zimą o rakach. Zdarzyć się może każdemu przygoda jaka mi się przydarzyła. Najadłam się sporo strachu, gdy w deszczowy dzień, przechodzący obok mnie turysta w adidasach stracił na śniegu równowagę i zjechał prosto na mnie, niemal spychając mnie z urwiska. Uratowały mnie wtedy właśnie dobre buty, które dobrze trzymały się podłoża i byłam wstanie wyhamować pęd zsuwającego się na mnie turysty. Jak już wiem z doświadczenia - niewłaściwie dobrane buty mogą być zagrożeniem nie tylko dla nas ale także dla mijanych na szlaku turystów.
Spalona bacówka należała do Jana Murzańskiego – sędziwego już górala pochodzącego z Gronia. W latach 70-tych Jan wypasał owce w Dolinie za Mnichem, wysoko nad gładką taflą Morskiego Oka. Spopielony szałas służył Janowi jeszcze niedawno jako letnie schronienie, gdzie wyrabiał jedne z najlepszych owczych serów i żętycę. Szałasy stojące na Rusinowej Polanie w latach 70- tych i 80-tych służyły nadal jako schronienie turystom, którzy spotykali się tam w święta, wakacje czy te z podczas zimowych ferii. Przybywał tutaj między innymi Karol Wojtyła i Ojciec Konrad Hejno. W każdy z szałasów jest miejsce zwane jako „pogrzeb” – jest to miejsce na ognisko (watrę). Wszystko wskazuje na to, pożar w szałasie Murzańskiego wywołali, którzy tam nocowali i przed ruszeniem w dalszą drogę nie dogasili paleniska. Tego dnia od rana wiał mocny wiatr – to on zapewne „odnowił” ogień. Na Polanie do dziś prowadzony jest kultowy wypas owiec, a w jednym z szałasów wciąż można nabyć doskonałe, najprawdziwsze oscypki, bundz, żętyce i inne podhalańskie specjały.
Ze względu na łatwy dostęp polana o każdej porze roku odwiedzana jest przez tłumy turystów. Można tutaj „podsłuchać” czasem niespodziewane opisy tatrzańskich szczytów widocznych z Polany. Bywa, że Lodowy Szczyt występuje tutaj w roli Gerlacha lub Rysów. Zdarza się też, że turyści „widzą” stąd Świnicę, nazywaną czasem przez mniej doświadczonych turystów „Świdnicą”. Pomimo gwaru turystów jest to fantastyczne miejsce na odpoczynek, zaleganie na trawie latem lub na ławeczkach zimą i podziwianie jednego z najpiękniejszych widoków w Tatrach. Podziwiać stąd można panoramę Tatr Bielskich i Wysokich. Trudo wymieć wszystkie szczyty widoczne z polany, ze względu na ilość, jednak pozwolę sobie przytoczyć kilka najbardziej znanych, a są to między innymi: Hawrań, Rysy, Mięguszowieckie Szczyty, Gerlach, Jagnięcy Szczyt, Garnek Łomnica, Wołoszyn.
Rusinowa Polana to dla mnie miejsce szczególne, pełne uroku i pięknych widoków. Wracam tutaj niemal równie często jak nad mój ukochany Czarny Staw Gąsienicowy. Ta dwudziestohektarowa polana leży w rejonie Tatr Wysokich i rozciąga się na wysokości od ok. 1170 do 1300 m n.p.m. Polana jest przełamana i ma dwa piętra. Tutejszy piękny widok „odkryli” dla turystów Eugeniusz Janota (1867r) i Walery Eljasz (1875r). Najstarsze dokumenty (z 1633roku) opisują polanę jako Węgierską Górę, a w roku 1699 zwano ją Rusienką. Ta ostatnia nazwa wywodzi się od nazwiska Rusinów – Sołtysów z Gronia – Rusińscy lub Rusinowscy. To do nich należała polana od czasu gdy została im oddana we władanie przez Zygmunta III Wazę w roku 1628. Zgodnie z dokumentami z 1698 roku sporządzonymi przez Augusta II polana powstała przez wykarczowanie lasów. Przy dolnej krawędzi polany jest widoczne wyraźne podcięcie – dzieło przedostatniego lodowca z Doliny Waksmundzkiej, który tutaj przemieścił granitowe bloki. Właśnie w tym miejscu na wysokości ok 1200 m n.p.m. znajdowało się kiedyś osiedle pasterskie, składające się z 20 budynków. Znajdowało się tutaj również ostatnie w całych Tatrach „zimowisko”, w którym cały rok przebywali pasterze ze swoimi stadami. Owieczki karmili skoszonym latem sianem, które trudno było znieść z polany. W 1830 roku wg Walerego Eljasza właśnie w tej okolicy straż leśna rozbiła szajkę zbójników, uśmiercając jej herszta. W bukowinie do dziś krążą legendy o zastrzeleniu pod Łysą Skałką zbójnika Stokfisza. Zbójnicy grasujący w okolicach łupili głównie węgierskich kupców, żydowskie karczmy i szlachtę. Skarby swe kryli w Niebieskiej Dolinie (jak mówią legendy), położonej niedaleko Bukowiny Tatrzańskiej. Co się zaś tyczy architektury na Rusinowej…
Cudowne źródełko pomogło także synowi Babki Józefy, która często na Wiktorówki przychodziła, nie tylko po to by się pomodlić, ale też z braciszkami porozmawiać. Wnosiła zakonnikom odciętym często od świata wiele radości. Pewnego razu pojawiła się jednak z oczami pełnymi łez. Przyszła by podzielić się z braciszkami swym cierpieniem, bowiem jej syn Staszek umierał na raka płuc w USA. Staszek przyjechał wkrótce do Polski (w sierpniu 2010 r), by z rodziną się pożegnać i swoje ziemskie sprawy uporządkować. Rak już zaatakował niemal całe ciało, a lekarze określili jego stan jako terminalny, niedający się do leczenia. Staszek odwiedził także Wiktorówki – pożegnać się i stare czasy powspominać. Napił się też wody ze źródełka, a następnego dnia do Stanów wrócił, na śmierć się szykować.
Braciszkom nawet przez myśl nie przeszło by się modlić za jego zdrowie - w tak tragicznym stanie było – modlili się by za jego życie podziękować, dobre i ciekawe. Gdy pewnego dnia Staszek z USA do nich zadzwonił, nie mogli własnym uszom uwierzyć.
- Ocje – nima!
- Czego nima?
- No raka nima! – radośnie krzyczał do słuchawki Staszek.
Jak się później okazało – rak się cofnął, nie zostało po nim ani śladu. Staszek żyje do dziś, bez nowotworu, choć jest już po siedemdziesiątce na zdrowie (poza dolegliwościami z racji wieku) nie narzeka. Braciszkowie uznali to za prawdziwy cud, który na własne oczy ujrzeć mieli okazję – Matka Boża Jaworzyńska w nieszczęściu pomogła.
Kult Matki Bożej Jaworzyńskiej przetrwał wiele lat i trwa do dziś. Ludzie przychodząc pomodlić się i napić wody ze źródełka z nadzieją na uzdrowienie, powodzenie i szczęście. Tłumów jednak tutaj nie ma, a sami zakonnicy nie zabiegają o to. Nigdy też nie dążyli do udokumentowania cudów jakie miały tutaj miejsce. To kameralne Sanktuarium w cichym miejscu, sprzyjającym kontemplacji, modlitwie i wyciszeniu. Obecna kaplica została poświęcona w roku 1936, w miejscu gdzie wcześniej stał szałas. Wyżej wymienionymi legendami, mogę podzielić się z Wami dzięki portalowi gazetakrakowska.pl, który zamieścił ciekawy artykuł na ten temat i skąd czerpałam informacje i cytaty.
Warto jednak zaznaczyć, że sanktuarium i źródełko nie są jedynym celem odwiedzin tego miejsca.
Zlękniona, zamarła na chwilę, lecz kiedy odzyskała głos pozdrowiła Postać słowami:
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”
Ku jej zaskoczeniu postać odrzekła:
- Chwalisz Boga boś się przelękła, ale trzeba to czynić i często dodawać – I Maryja Matka Jego. Nie lękaj się o owieczki, one się za chwilę znajdą. Opuść tą polanę bo to miejsce dla Ciebie nieodpowiednie. Przekaż ludziom, by się poprawili i pokuty czynili, w przeciwnym razie przyjdą na nich kary. Obrażają Boga, mego Syna po lasach, więc te lasy utracą.
Tak to opisał później w swym pamiętniku ks. Błażej Łaciak z Bukowiny Tatrzańskiej. Z kolei ojciec Marcin Dąbkiewicz, Dominikanin jeden z dwóch zakonników żyjących w Sanktuarium na Wiktorówkach wyjaśnia „Są tutaj spełnione trzy warunki objawienia, podobnie jak w Fatimie i Lourdes. Pierwszym z warunków jest spotkanie Maryi, drugi to przekaz indywidualny, a trzeci to przekaz zewnętrzny – do ludzi”.
Marysia, zgodnie z tym co Matka Boża jej powiedziała, szybko owieczki swe odnalazła, czy spełniła polecenie opuszczenia polany - trudno powiedzieć, gdyż natknęłam się na dwie równe wersje. Jedna z nich mówi, że Marysia opuściła polanę i zaczęła pracować w jednej z karczm w Białce a druga mówi, iż została na polanie. Niezależnie od tego, która wersja jest prawdziwa, Marysia nie zaznała długiego i szczęśliwego życia. W wieku 25 lat urodziła martwe, nieślubne dziecko i dopiero około roku później wyszła za mąż za mężczyznę, który prawdopodobnie był ojcem. Trzy lata później zmarła po wydaniu na świat dziecka, które zmarło po kilku dniach. Marysia wstydziła się opowiadać o tym co jej się przydarzyło na polanie. Jako pierwszy historię tą usłyszał pasterz Wojciech Łukaszczyk, pracujący dla ks. Kossakiewicza. To właśnie Wojciech przybił do Smerka, w miejscu ukazania się Matki Bożej, święty obrazek, który zastąpiono później rzeźbą Królowej Tatr, obecnie znajdującą się w Sanktuarium wznoszącym się kilkadziesiąt metrów dalej. Smerk ten jednak nie przetrwał do dnia dzisiejszego. Wierzący odwiedzający to miejsce nie chcieli dotykać go rękami, gdyż to miejsce święte objawienia Matki Bożej, jednak każdy pragnął uszczknąć odrobinę tej świętości. W ten sposób drzewo szybko zostało pozbawione kory, aż w skutek czego całe zamarło.
Historia Marysi nie jest jedyną historią związaną z tym miejscem. Źródełko znajdujące się na Wiktorówkach również ma swoją legendę. Od czasu pojawienia się Maryi, na Wiktorówki przychodzili ludzie by się modlić, lecz dopiero późniejszy cud Wnękuli, ściągnął w to miejsce prawdziwe tłumy wiernych.
Szlak prowadzi mnie dość szeroką i płaską ścieżką, przez Dolinę Filipka wśród lasów świerkowych. Nie jest wymagający, na ten moment to bardziej spacerek po lesie niż górska wycieczka. Po niedługim spacerze docieram do rozwidlenia, w którym Dolina Filipka ciągnie się dalej na prawo – ja natomiast zgodnie ze szlakiem skręcam w lewo i wkraczam do doliny o dumnie brzmiącej „Złota Dolina”. Złota Dolina jest odnogą Doliny Filipka i biegnie wzdłuż płynącego jej dnem Złotego Potoku. Dolina jest całkowicie zalesiona, więc z tego miejsca, podobnie jak z Doliny Filipka nie nacieszymy oczu widokiem rozległych panoram. Przepiękny widok na góry, zawita w dalszej części wycieczki, tymczasem cieszmy się pięknem i spokojem zalesionego szlaku.
Wycieczkę rozpoczynam na Zazadniej, niedużej polanie położonej na wysokości 907 m n.p.m. wśród lasów, przy drodze Oswalda Balzera – biegnącej od Zakopanego do Palenicy Białczańskiej. Zazadnia znajduje się u wlotu do Doliny Filipka przy wschodnim brzegu Filipczańskiego Potoku, w odległości ok 13 km od Zakopanego, na wschód od skrzyżowania drogi Oswalda Balzera z drogą wiodącą do miejscowości noszącej nazwę Małe Ciche. Na polanie wznosi się leśniczówka wybudowana w roku 1892 przy okazji budowy szosy, w miejscu, w którym wcześniej istniał tartak parowy (od 1866 roku).
Idąc od leśniczówki na południe ok 800 m szosą, dochodzę do przystanku autobusowego i punktu poboru opłat TPN. Przy tym właśnie punkcie rozpoczyna się niebieski szlak prowadzący na Rusinową Polanę , a tym samym początek mojej wędrówki. Dojście z tego miejsca na Rusinową zgodnie z opisem szlaku zajmie mi ok 1h 15 min.
Tatry to wyjątkowe miejsce, jednak nie trzeba wcale zdobywać najwyższych i najbardziej niebezpiecznych szczytów by podziwiać ich piękno w całej okazałości. By poprzeć tę tezę tym razem chciałabym opowiedzieć o szlaku przez Złotą Dolinę i Rusinową Polanę na Gęsią Szyję znajdującym się w reglach Tatry Wysokich. Przebyłam ten szlak tak wiele razy, że trudno mi zliczyć, o różnych porach roku, więc pozwólcie, że w tej relacji posiłkować będę się zdjęciami z różnych pór roku. Na tą wycieczkę najlepiej wybrać się busem pozostawiając własny środek lokomocji bezpiecznie zaparkowany w miejscu zakwaterowania. Polecam to rozwiązanie z dwóch powodów:
- po pierwsze – zaparkowanie w Zazadniej (skąd rozpoczyna się szlak przez Złotą Dolinę) może graniczyć z cudem – zwłaszcza w sezonie.
- po drugie – dzięki takiemu właśnie rozwiązaniu nie musimy wracać tym samym szlakiem, zapewniając sobie różnorodność podziwianych krajobrazów.
Odwiedź mnie:
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.